Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   1007   —

— Hm. Może sam Verdoja. Ale ten przecież uciekł. Gdzież teraz są Apachowie?
— Nie wiem, ale ze mną był jeden z moich czerwonych braci, on skradał się za nimi. A gdy, wróci dokładnie nam powie, gdzie oni się znajdują.
— To wystarczy. Zostaniesz dopóki nie przybędą twoi towarzysze?
— Pozostanę przez noc, potem wyjdę moim braciom na spotkanie i przyprowadzę ich do hacjendy del Verdoja.
Rozmowa skończyła się. Rotmistrz rozpoczął przygotowywać się na przyjęcie Apachów. Konie puszczono na paszę, aby zdawało się, że w hacjendzie nic nie wiadomo o przybyciu nieprzyjaciela.
Dragoni zgasili ogniska i udali się za palisady, i do budynku. Każdy miał karabin pałasz i pistolety, więc można się było spodziewać, że Apachowie poniosą straszną klęskę.
Skoro Komancha przybył do hacjendy, Apachowie dotarli już do piramidy. Zatrzymali się w pobliżu tego pewnego budynku, a dowódcy oglądali go nie bardzo przyjaznym okiem. Wewnątrz tego masywnego muru tkwiły przecież osoby, przez nich tak umiłowane...
— Czy nie można zburzyć tej budy! — zgrzytnął Grzmiąca Strzała.
— Tylko cierpliwości! — rzekł Zorski. — Ocalimy naszych z pewnością.
Jestem tego pewny. Ale co oni tam biedni wycierpią, zanim ich znajdziemy!
— Może nam się rychło uda skrócić ich męki!