sam podważyć cały ten masyw, by tylko szybko uwolnić ukochaną. Właśnie Zorski chciał odpowiedzieć ,kiedy usłyszano wołanie:
— Uff! No-ki peuiyil-uff, chodźcie tu!
Nawoływano w narzeczu Apachów. Głos dochodził z bliska i właśnie ze strony, z której dopiero przyszli.
— Kto to taki? — zapytał Zorski.
— Niedźwiedziobójca chciał widocznie zbadać okolicę i stwierdzić, czy jesteśmy bezpieczni. Odkrył chyba coś ważnego. Prędzej do niego!
Znaleziono młodego Apachę, klęczącego na ziemi, pod nim zaś leżał człowiek, którego mocno trzymał.
— Komancha!
W oka mgnieniu związano Komanchę lassem. Był to ten sam młodzieniec, który rozstał się w lesie ze swoim towarzyszem, by szpiegować Apachów.
— Jechałem na końcu oddziału i usłyszałem, że ktoś się za nami czołga. — opowiadał młody bohater. — Za nami skradał się człowiek. Dlatego, kiedyśmy tu tylko przybyli, zsiadłem z konia i zatrzymałem go, wśród strasznego szamotania się. Chciał podsłuchać naszą rozmowę.
Wtedy przystąpił Zorski, przyjrzał się pojmanemu i rzekł:
— Tak, to jest Komancha, on nas śledził.
— Zabijcie psa! — odezwał się jeden z Apachów.
Wtedy Zorski zwrócił się do Apachy i rzekł ostrym tonem.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 1009 —