Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1011   —

Rozwiązał lasso. Jeniec wstał i nie myślał o ucieczce.
— Nie, jest jeszcze jeden.
— Wyszliście na zwiady?
— Tak.
— Czy za wami idzie dużo wojowników? Więcej nic mi nie wolno powiedzieć.
— Dobrze. Nie będę cię o nic więcej pytał, ale ty mi nie uciekniesz, prawda?
— Ucieknę.
— Ho, ho, synowie Komanchów potrafią kłamać. Obiecałeś przecież, że zostaniesz!
— Tak, ale tylko wtedy, jeżeli będę twoim jeńcem. Lecz jeńcem chłopca, który mnie bije, nie pragnę pozostać!
— W takim razie musimy cię znowu związać.
— Spróbójcie!
Wyciągnął rękę i byłby Niedźwiedziobójce uderzeniem swojej pięści powalił na ziemię, gdyby Zorski nie był szybszy. Pochwycił podniesioną rękę, a prawicą zadał Indianinowi taki cios w skroń, że ten padł na ziemię. W tej samej chwili Niedźwiedzie Serce podniósł swój nóż i wbił go upadającemu w serce.
— Skalp jest mój! — zawołał.
— Nie! — rzekł Zorski, odwróciwszy się niechętnie.
Niedźwiedziobójca zapytał zdziwiony:
— Czy Apacha nie może zabić Komanchę?
— Nie powaliłeś go w uczciwej walce i dlatego nie powinieneś nosić jego skalpu, — rzekł Niedźwiedzie serce. — Komancha był już ogłu-