Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   1014   —

— Tak.
— Hm. któż może wierzyć. Bramy nie otworzę, ale przeleź pan przez palisadę. Pozwalamy, ale jeżeli tylko pan jeden. Jeśli was jest więcej, zakłujemy wszystkich bezlitośnie.
— A więc cofnijcie się do tyłu!
Zorski cofnął się trochę i rozpędził. Po chwili przeskoczył przez palisadę i upadł w sam środek zgromadzonych dragonów, którzy nie spodziewali się, że mają do czynienia z takim akrobatą. Kilku z nich powalił na ziemię, inni zaś zderzyli się, aż głowy im zatrzeszczały.
— A do diabła! A to co? Zlatuje pan z chmur! Myślałem, że pan zechce przeleźć przez palisadę!
— Zrobiłem to, ale innym sposobem — rzekł śmiejąc się Zorski.
— Ale to diabelny sposób! Mógł pan przy tej okazji złamać kark i nogi, a inym potłuc kości. Kim pan jest!
Był to podoficer. Nacierał sobie nogę, gdyż właśnie należał do tych, którzy przed chwilą upadli na ziemię.
— Jestem myśliwy!
— Myśliwy? Hm, sądzę, że mógłbyś pretendować do miana linoskoczka! I chce pan mówić z rotmistrzem!?
— Tak jest!
— W jakiej sprawie?
— To pana nie powinno obchodzić. Gdybym chciał to panu powiedzieć, nie pytałbym o rotmistrza. Zrozumiano?