— Wtedy bylibyśmy krewnymi.
— Krewnymi?
— A tak. Moja żona jest kontezza de Rodriganda-Sevilla, przyszłą spadkobierczynią dóbr, o których pan przed chwilą mówił.
Rotmistrz zdziwił się.
— Niemożliwe! Hrabianka Rodriganda jest żoną lekarza?
— Tak.
Zorski pokazał mu podpis i pieczątkę Róży, na jednym z listów, od niej otrzymanych.
— Prawda, to pieczątka Rodrigandów, znam ją doskonale. Musi pan wiedzieć, że bylem bardzo zaprzyjaźniony z hrabią Alfonsem, który jest obecnie w Hiszpanii. Od niego też dowiedziałem się, że ma siostrę, która nazywa się Róża, i widzę, że pan mówi rzeczywiście prawdę. W takim razie musi pan u nas odpocząć.
Zorski jednak odpowiedział:
— Pańska uprzejmość zobowiązuje mnie do największej wdzięczności, nie mogę jednak tu zostać. Czekają na mnie.
— Gdzie? Poza hacjendą Verdoja?
— Tak.
— Gdzież to może być, u diaska! Do najbliższej posiadłości jest prawie dzień drogi. A nie mogę przypuszczać, że pańskie towarzystwo obozuje pod gołym niebem.
— Zgadł pan. Czekają na mnie Apachowie.
Zorski wymówił te słowa z ogromną obojętnością, a jednak — jakby bomba pękła! Oficerowie podskoczyli z miejsc.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 1018 —