Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   998   —

— To wystarcza. Drugich nie potrzebujemy. Wedle prawa Sawany zasłużyli na śmierć.
Nim Zorski mógł temu przeszkodzić, pchnął nożem w samo serce trzech pozostałych Meksykan.
— Jedziemy dalej, szkoda czasu!
Zabrano Meksykanom wszystko, co wydało się potrzebne i wyruszono.
Pojmany przewodnik również dostał konia.
Postanowiono wyruszyć razem z Apachami Niedźwiedziego Serca. Chodziło o zdobycie hacjendy i schwytanie Verdoji i Pardery. Wtedy musieliby oni wydać jeńców i zostaliby należycie ukarani. Jeden z Apachów miał wrócić do Latającego Konia i wskazać mu miejsce spotkania wszystkich plemion Apachów.
Piękny był to pochód. Na przedzie biali z Niedźwiedzim Sercem i Niedźwiedziobójcą, mając między sobą przewodnika. Potem pod przewodnictwem najstarszego wojownika Apachowie. Do późnego wieczora jechali gęstym lasem. Gdy się już zupełnie ściemniło stanęli na granicy posiadłości Verdoji, a na zachodzie zobaczyli piramidę, cel ich podróży. Wznosila się ona — ponura, smutna, dumna, miejsce widowisk, które w niej kryły się przed światłem dnia...