Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   1001   —

— Dwieście sześciu Apachów i cztery blade lica. A Książę Skał wystarczy za stu, ale dokąd oni jadą?
— Kierunek ten prowadzi ku hacjendzie Verdoja. Prezydent Meksyku powołał Komanchów, a zdrajca Juarez Apachów. Jadą do hacjendy, dokąd i my mamy wyruszyć. Oni napewno pozabijają wojsko, które się tam teraz znajduje. Jutro nadciągnie dużo wojowników, Komanchów. Apachowie są zgubieni. Musimy przestrzec wojsko w hacjendzie, ale także musimy śledzić Apachów, by wiedzieć co oni zamierzają.
— A więc rozłączymy się. Ja pójdę za nimi, a brat mój zaś do hacjendy.
— Niechże i tak będzie.
Zeskoczyli z drzewa i dotarli do skraju lasu. Przekonawszy się, że nie ma żadnej tylnej straży, skierowali się na otwartą prerię.
Teraz można było poznać obu. Byli to Komanchowie w pełnej zbroi. Nie mieli odznak naczelników, ale też nie byli zwyczajnymi wojownikami, gdyż nie powierzonoby im tak ważnego zadania, jakim jest zbadanie terenu i uwiadomienie w hacjendzie del Verdoja o nadejściu nieprzyjaciela.
Słońce już zachodziło, w dali znikał długi podobny do węża oddział Apachów.
— Niech mój brat śpieszy za nimi. Musi mieć ich ciągle na oku, gdyż robi się coraz ciemniej i nie można będzie polegać na samych śladach kopyt końskich.
Drugi bez słowa odpowiedzi pośpieszył naprzód. Wywiadowca wojenny, rzadko kiedy ma