Rotmistrz podszedł do okna, gdy właśnie ostatni z dragonów dostał się w ręce Apachów.
— Apachowie! — zawołał przerażony.
— Naturalnie! — rzekł Zorski. — I to znowu z sympatii dla pana. Nie chcemy pana puścić do Chihuahua, gdzie oczekuje pana ogromna bura za dzisiejszą wyprawę. Pan i pańscy ludzie zostaną ze mną w charakterze jeńców.
— Co ja będę robił między Apachami?
— Nie stanie się panu nic złego. Pan jest moim jeńcem i zakładnikiem i nikt nie śmie pana tknąć.
— Zakładnikiem? Po co?
— O tym dowie się pan później. Na razie niech pan zabierze swoje najniezbędniejsze rzeczy, bo moi Apachowie są już za drzwiami.
— Sennor jest zdrajcą! — zawołał kapitan — gdyż jako biały wydajesz mnie w ręce czerwonych!
— Czy jestem zdrajcą, czy nie, mogą wiedzieć tylko ludzie, którzy mnie znają. Powiedziałem panu wczoraj, że Apachowie nie chcą z wami walczyć. Prosiłem o trzydniowe zawieszenie broni, pan odmówił. Zamieszanie to i bitwę wywołał pan sam, musi pan teraz ponosić skutki.
Otworzył drzwi, weszło kilku Apachów, którzy bez ceremonii związali kapitana i wynieśli.
Teraz Zorski udał się do kobiet, które podniosły ogromny krzyk i płacz.
— Cicho! — zawołał.
Ale kobietom trudno nakazać milczenie. Stara
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 1031 —