z całej siły pchnął kamień. Ten posłusznie usunął się.
— O, mój Boże, dzięki Ci!
Zorski zajrzał w otwór.
— Otóż tu latarnia. Musi być ich więcej. O, i flaszka z oliwą jest tutaj! Prędko zapalić latarki i do wnętrza!
Grzmiąca Strzała w mgnieniu oka zapalił latarkę, a potem szybko posuwał się do przodu, nie bacząc na to, czy ktoś idzie za nim, czy nie. Zorski, Bawole Czoło i Niedźwiedzie Serce byli tuż za nim, prócz nich Francesko.
Przeszli długi kurytarz i znaleźli się przed drzwiami. Zorski przyglądał się planowi w świetle latarki.
Na planie nie ma w tym miejscu drzwi, czy, mają one jakiś zamek?
— Nie, a mimo to są mocno zamknięte.
— W takim razie musi od strony wewnętrznej być rygiel, albo jakiś mechanizm. Nie mamy czasu, aby go badać, natomiast mamy dosyć prochu, by wysadzić te drzwi. Zróbcie nożami dziury między murem a drzwiami. Mur jest dość miękki. Przyniosę nieco prochu.
Chwila ciszy, a potem usłyszano czterokrotny strzał. Już wszyscy chcieli wrócić z powrotem do wnętrza, gdy nadbiegł Niedźwiedziobójca, robiąc znaki w powietrzu, że ma bardzo ważną nowinę do zakomunikowania.
— Co tam przynosi mój brat? — zapytał Niedźwiedzie serce.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 1034 —