Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
—   1045   —

doji, toteż z ust bandyty wydobywały się nieludzkie wycia.
Wreszcie doktor skonstatował, że nie może go uleczyć, mógłby go wprawdzie dobić, a tym samym przeciąć pasmo cierpień, ale byłaby to za lekka śmierć dla złoczyńcy.
— Wszystkie członki masz tak zmiażdżone, że nie można ich złożyć, natomiast wnętrzności są nienaruszone i silne, będziesz żyć, ale ból, który cię teraz trawi, nigdy cię nie opuści.
Uwiązał roztrzaskanego na lasso, nie zważając na jego stan. Dał znak. Wyciągnięto go, myśląc, że to Zorski, ale w miarę gdy się do nich zbliżał, poznali po strasznym wyciu swą omyłkę. Odwiązali go i położyli w kurytarzu, potem spuścili lasso na nowo. Zorski sam się po nim wdrapał na górę.
— Co zrobimy z tym człowiekiem? — zapytał Grzmiąca Strzała.
— On nie może umrzeć, gdyż byłaby to dla niego w obecnym stanie nie kara, lecz nagroda. Musi żyć w ciągłych bólach.
— Zupełnie sprawiedliwie! — rzekł Niedźwiedzie Serce. — Wielki Duch jest sprawiedliwy!
— Zasłużył on na to — rzekł Bawole Czoło i odwrócił się.
— Przyślę tu kilku Apachów — rzekł Zorski — aby go przenieśli do przedniego kurytarza, i tam niech leży, jak mu się długo będzie podobało. Teraz zaś wracajmy. Niech nasi najbliżsi ujrzą wreszcie światło dzienne.
Wrócili do dziewcząt i poprowadzili je przez wysadzone drzwi ku wyjściu.