Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   1046   —

Tutaj znów zaczęto dziękować Zorskiemu za ocalenie, Bawole Czoło w chwili wzruszenia rzekł:
— Jeżeli Książę Skał zażąda mego życia, bez wahania ofiaruję mu je!
Teraz już jednak nie było czasu na dziękczynienia i rozczulanie się. Zorski naliczył już trzystu nieprzyjaciół. Wszyscy mieli dobre konie i, jak było widać, zaopatrzeni byli w dobrą broń.
Na widok tych nieprzyjaciół Emma zatrwożyła się, ale mężczyźni starali się ją podnieść na duchu, co im się wreszcie udało. Co zaś tyczyło się Karii, gardziła Komanchami i prosiła o strzelbę, by brać udział w obronie.
— Popełniliśmy wielki błąd — rzekł później Zorski.
— Jaki? — zapytał Bawole Czoło.
— Najpierw była ich tylko setka, nas zaś dwustu. Bylibyśmy na nich napadli i pozabijali. Innych bylibyśmy rozbili po drodze.
— Książę Skał ma słuszność — rzekł Niedźwiedzie Serce — ale musieliśmy mieć wpierw na względzie drogie nam osoby, mimo to Komanchowie nic złego nam nie zrobią. Jesteśmy tutaj bezpieczni, a Latający Koń przyśle nam resztę wojowników, którzy połączą się z nami.
Niech ci Komanchowie tylko przyjdą, a zdepczemy ich stopami, jak szarańcze! — rzekł Bawole Czoło.
Na krótko przed zachodem słońca spostrzeżono, że nieprzyjaciel liczy około czterystu mę-