żów, którzy otoczyli piramidę wąskim półkolem.
Skoro się ściemniło, ujrzano dokoła ich ognie strażnicze. Apachowie również zapalili ognie, by przygotować strawę.
Koło północy w obu obozach pogaszono ogniska.
Teraz trzeba było mieć się na baczności. Dopóki płonęły ogniska nieprzyjaciół, nie trzeba było obawiać się ich napadu, gdyż można było spostrzec każdy ruch. Teraz było inaczej.
W zaroślach leżeli wojownicy na czatach. Zorski wysłał wywiadowców, którzy pełzli do obozu nieprzyjacielskiego. Ludzie ci nie mieli na sobie ciężkiej zbroi, tylko noże.
Mieli rozkaz nie walczyć, a w razie jakiegoś ruchu Komanchów natychmiast wrócić do obozu.
Niedźwiedzie Serce objął komendę po północnej stronie piramidy, Bawole Czoło zaś po południowej, Grzmiąca Strzała po wschodniej, Zorski po zachodniej. On też dostał dowództwo naczelne nad całym wojskiem i czterech najdzielniejszych adiutantów.
Minęło dwie godziny po północy, gdy Grzmiąca Strzała wysłał posłańca do Zorskiego z oznajmieniem, że nieprzyjaciel ciągnie ku północy i południowi. Wkrótce potem obaj naczelnicy Indian oznajmili, że Komanchowie w liczbie czterystu zwrócili się ku stronie zachodniej. Można było z tego wywnioskować, że nieprzyjaciel chce napaść na Apachów z tej jednej strony. Zorski natychmiast wydał rozkaz, by wszyscy Apachowie przeszli na jego stronę.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 1047 —