Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/28

Ta strona została skorygowana.
—   1048   —

Zaledwie wykonano rozkaz, gdy nadbiegli wywiadowcy i oznajmili, że nieprzyjaciel zbliża się od strony zachodniej.
Wtedy Zorski zwrócił się do Niedźwiedziego Serca:
— Niech mój brat weźmie ze sobą pięćdziesięciu wojowników i obejdzie obóz nieprzyjaciela. Trzeba napaść z tyłu na Komanchów. Na ich tyłach z łatwością znajdzie konie, siądzie na nie ze swoimi ludźmi i roztratuje nieprzyjaciela.
— Uff! — odparł Apacha, któremu to polecenie ogromnie się podobało. — Książę Skał jest wielkim dowódcą, odniesiemy ogromne zwycięstwo.
W krótkim czasie zniknął bez szmeru ze swoimi ludźmi.
W ciszy oczekiwano początku bitwy, której wynik był jeszcze bardzo wątpliwy.
Minęło sporo czasu, dopiero gdy na wschodzie niebo zaczęło blednąć i dawało tyle światła, aby odróżnić nieprzyjaciela od swego, zabrzmiał straszliwy czterystugłosowy okrzyk wojenny i Komanchowie w szybkim tempie popędzili naprzód.
Indianin najchętniej walczy na koniu, ale dostęp do piramidy był utrudniony, dlatego też nieprzyjaciele napadli piechotą.
Naturalnie, żaden czerwonoskóry nie jest dobrym pieszym wojownikiem. Apachowie mieli dobry cel, a gdy nieprzyjaciel był już blisko, na głośny rozkaz Zorskiego dano w kierunku zbliżających się salwę kul i strzał.