— Będą nas szukać i nie znajdą nas, gdyż ujdziemy z ich końmi. Karia, córka Mizteków, nie będzie musiała umrzeć z ręki brata, który w ten sposób ocaliłby ją od hańbiącego zamążpójścia za Komanchę.
On zawsze myślał o swojej siostrze.
— A teraz musimy wracać, — przestrzegł Zorski. — Nie powinni nas tutaj zobaczyć.
Wrócili tą samą drogą i otwór zastawili kamieniami.
Zwołano wielką naradę, najpierw naczelników, a potem zwykłych wojowników.
Gdy oznajmiono im wynik poszukiwań Zorskiego, radość ich nie miała granic.
Postanowiono wreszcie dotrzeć do Kordylerów i tam się rozłączyć. Ale Niedźwiedzie Serce dodał:
— Niedźwiedzie serce lubi swoich przyjaciół, on ich odprowadzi do Buaymes.
Karia zarumieniła się, bowiem dobrze wiedziała, dlaczego jest on taki grzeczny.
Musieli zabrać ze sobą na drogę żywność, a z powodu tego, że koni nie można było przeprowadzić przez podziemne kurytarze, postanowiono je zostawić i dosiąść koni Komanchów.
Przygotowano się do odjazdu.
O zachodzie słońca Karia wspięła się na piramidę. Stanęła tam smukła i wyniosła jak meksykańska kapłanka. Suknia jej powiewała na wietrze, a ciemne policzki ożywiły się pod pożegnalnym pocałunkiem zachodzącego słońca. Patrzyła ku północy.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 1058 —