Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   1059   —

Nie leżała tam Guaymas, najbliższy cel ich podróży, ani utęskniona ojczyzna Karji, hacjenda del Erina. Nie! Rozciągały się pastwiska i mateczniki Apaczów, Apaczów, z pośród których Niedźwiedzie Serce był tak bliski jej sercu.
Jakże mogła się łudzić, że kocha hrabiego Alfonsa. Jakże innym jest Niedźwiedzie Serce! Zatopiona w myślach, nie słyszała, że na drugą stronę piramidy ktoś wszedł: był to ten, o którym myślała.
Niedźwiedzie Serce, ujrzawszy ją, stanął jak wryty. Zachwycił go odblask słońca na jej włosach i policzkach, zachwyciły ciemne oczy, ze smutkiem wpatrzone wdal. Teraz usłyszała jego kroki i odwróciła się śpiesznie. Gdy go ujrzała, oblała się rumieńcem aż po koniuszczki włosów, mimo, że cerę przecież miała ciemną. Wódz zauważył jej zmieszanie. Podszedł o krok naprzód i rzekł:
— Córka Miksteków płoszy się na widok Niedźwiedziego Serca? Skoro tak, Niedźwiedzie Serce odejdzie, choć nie wie, czem ją obraził.
Odparta szeptem, ledwie dosłyszalnym:
— Nie obraził mnie wódz Apaczów.
Popatrzył na nią badawczo:
— Lecz nienawidzi go; chciałaby uciec, gdy on się zbliża?
— Nie.
—Czy wina to Niedźwiedziego Serca, że idzie za jej śladami? Czy może rozkazywać snom i mówić: to przynoście, tego zaś nie? Dlaczego oko jego widzi w falach rzek i w obłokach nieba zawsze jedną i tę