Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1067   —

— Wybaczcie, panie kapitanie. Jestem dyrektorem teatru; nazywam się Guzman; a to mój reżyser Martinez.
— Aktorzy? Mili ludzie, zabawni ludzie. Czegóż chcecie ode mnie?
— Słyszeliśmy, że pan płynie do Guaymas. Ja również chciałbym się tam dostać z moją trupą.
— Do djaska! Z ilu osób składa się ta trupa?
— Sześciu panów i pięć młodych, pięknych, wesołych kobiet, sennor.
— Do pioruna, to byłaby frajda! — uśmiechnął się kapitan. — Czy zapłacicie za tę podróż, he?
— Jeżeli nie dużo...
— Pięć dolarów od osoby, ale tylko za przejazd. Reszta do was należy.
— A więc razem pięćdziesiąt pięć. Czy nie wystarczy jednak okrągłe pięćdziesiąt, sennor?
— Pięćdziesiąt to niby za mało. Ponieważ jednak jesteście aktorami, a w dodatku wodzicie ze sobą kobiety, niech i tak będzie. Ale zapłacić musicie przy wsiadaniu na okręt, inaczej wrzucę was do wody.
— Kiedy odjazd?
— Jeszcze dziś wieczorem. Przypływ rozpoczyna się o dziewiątej; o jedenastej ruszamy.
— Dziękujemy pięknie, sennor, za pańską uprzejmą gotowość. O pół do dziesiątej będziemy na pokładzie.
Obydwaj ukłonili się głęboko i odeszli. Posławszy im wesołe spojrzenie, kapitan wszedł na pokład.
Obydwaj aktorzy włóczyli się po wybrzeżu; po pewnym czasie doszli do jednopiętrowej rudery, w któ-