Osoby te chciały się dostać morzem do Acapulco; nie znały kapitana. Przyjął wszystkich na swój statek, aby ich zawieźć do tego portu. Na statku związał całe towarzystwo; od dziewcząt dowiedział się, że wszyscy uszli szczęśliwie z rąk Verdoji, któremu poleciłeś ich zniszczyć. Pierwszego wieczora podróży, gdy wszystko było pogrążone we śnie, a po pokładzie przechadzał się tylko jeden wartownik, Landola podłożył lont pod ładunek prochu, mieszczący się na statku i kryjomo odjechał na małej łódeczce. Statek wyleciał w powietrze i poszedł na dno, topiąc załogę i podróżnych. Kapitan przekonał się o tem naocznie. Nikt nie uszedł cało. Przez ten śmiały czyn kapitana jesteśmy wolni od wszelkich trosk. Donoszę Ci o tem pokrótce; postaram się wrócić jeszcze przy okazji do tego tematu.
Józefa wypuściła list z ręki. Była trupio blada, niewiadomo czy ze strachu, czy z radości.
— A więc zginęli wszyscy! O Dios! A więc i on! — triumfowała.
— On? Kto taki?
— Prawdziwy Alfonso, zwany Marianem.
— Tak. Pozbyliśmy się ich na zawsze. Myśl o nich pozbawiała mnie snu i spokoju. Teraz jestem pewny