Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
—   1105   —

— Myślałaś, że śnię?
— O nie. To mnie się zdawało, że śnię. Ja, Józefa Cortejo, od której inni odsuwają się dumnie, mam zostać córką prezydenta, najwyżej postawioną damą tego kraju. Ktoby to przypuścił! Och, pokażę ja tym wszystkim, którzy sobie wyobrażają teraz, że stoją ponad mną. Zapłacą mi za swą pychę wszyscy, wszyscy!
Cortejo przytaknął jej skinieniem głowy.
— Taką ciebie lubię słuchać i oglądać; wtedy wiem, że płynie w tobie krew Cortejów. Było to naszym zwyczajem, żeśmy pognębiali naszych władców i mścili się na ciemiężcach naszych. Czem jest brat mój, czem fałszywy Rodriganda wobec mnie i ciebie? Będę panem kraju. Stworzę z Meksyku królewstwo dziedziczne; jedynym kandydatem na męża dla ciebie będzie potomek królewskiego rodu.
— Ach, gdyby się tak stało! A więc chodzi o miljon?
— Tak, o okrągły miljon.
— Skąd wziąć tę ogromną sumę, zanim przyznane ci zostaną meksykańskie posiadłości Rodrigandów?
— Sprzedam jedną z nich w imieniu właściciela, albo, co będzie znacznie mniej kłopotliwie i prostsze, daruję Panterze Południa. Mogę poważyć się na wszystko, skoro zniszczyliśmy wrogów.
— Ale czy naprawdę niema już nikogo, kto mógłby wykryć, że Alfonso nie jest prawdziwym synem starego Rodriganda?
— Nie boję się nikogo z tych, którzy pozostali przy życiu.
— A Róża de Rodriganda, obecna pani Zorska?