Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   1115   —

zostawiając ojca i córkę w niezbyt różowym nastroju. A jeżeli szpieg się pomylił? Indjanin nie słyszał tych słów, jakkolwiek wypowiedziano je głośno. Przeszedł wśród ciemności, jakby to był jasny dzień. Jak kot, dostał się na podwórze i przeskoczył przez mur. Szedł teraz przez ulice; co jakiejś godzinie przystanął na brzegu kanału, otoczonego drzewami. Przywarły tam do ziemi liczne ciemne postacie.
Jedna z nich podniosła się na odgłos jego kroków.
— Czy to ty, ojcze?
— Tak, Diego, to ja, — odparł Indjanin. — Wstawajcie; wracamy.
Wszyscy podnieśli się z ziemi; sprowadzono konie, ukryte wpobliżu; niebawem cały oddział był już w ruchu.
Pantera Południa jechał na czele ze swym synem; reszta podążała w oddaleniu kilku kroków, jak wymagał szacunek dla wodza. Konie szły pewnie, choć noc była ciemna; zdawało się, że znają drogę doskonale. Mijali okolicę, pogrążoną w głębokiem milczeniu. Milczał również Pantera Południa. Wreszcie zapytał syna:
— Czy pamiętasz, jak w roku 1855 wypędziliśmy z Meksyku prezydenta Santa Anna?
Zapytany skinął głową na znak, że sobie przypomina.
— Doszło do strasznej walki ulicznej, w której nasz mały oddział omal nie został rozbity
— Tak. Otrzymałem cios w piersi, uderzenie w gło-