Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   1109   —

co będzie mówione o zaginionej córce hacjendera i o niejakim Marianie, lub Lautreville’u. Możesz odejść.
Dziewczyna zeszła z hamaku, zarzuciła śmiało swą mantylę, ukłoniła się i opuściła pokój. Józefa nadsłuchiwała, aż zamilkły kroki, potem zaczęła klaskać w dłonie i wołać:
— Zemsta gotowa, gotowa! Gdyby tylko Pantera Południa przybył prędko. —
Ale Pantera Południa nie przybył ani tego dnia, ani następnego. Zato trzeciego zjawił się niespodzianie. Józefę odwiedził znowu jej szpieg w spódnicy; dowiedziała się, że Pedro Arbellez odjechał. Późnym dopiero wieczorem opowiedziała to swemu ojcu. O innych sprawach jeszcze z nim nie mówiła. Nagle otworzyły się drzwi i wsunęła się przez nie jakaś postać tak bezdźwięcznie, jak cień.
Józefa wydała okrzyk przerażenia; nawet Cortejo zerwał się na równe nogi. Wtedy nieznajomy wystąpił z ciemności w orbitę światła i uspokoił oboje ruchem ręki. Był ubrany w zwyczajny strój peona, tylko broń budziła wątpliwość, czy należy do parobka. Ciemne, kręcone włosy, bronzowa skóra i cały zarys twarzy śmiałej, zżartej namiętnością, wskazywały, że człowiek ten należy do rasy indjańskiej. Był to Juan Alvarez, okrutnik, zwany Pantera Południa.
— Ach, sennor Alvarez, tak nas pan przestraszył! — rzekła Józefa. — Czekamy na sennora od przedwczoraj. Witajcie.
Indjanin obrzucił ją wzrokiem zimnym, zdziwionym. I rzekł do Corteja: