Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   1113   —

I dotrzymać danego mu słowa. W razie przyjęcia tych warunków, powiem kogo i jakie miejsce mam na myśli.
— Do djabła! Teraz rozumiem, o kim mowa!... — zawołał Cortejo. — wiesz dokładnie, że ta olbrzymia suma tam się znajduje?
— Jak najdokładniej. Przecież znasz mego szpiega.
Indjanin położył rękę na jej ramieniu i rzekł zniżonym głosem:
— Sennorita, Pantera Południa nie daje się wywieść w pole, zwłaszcza przez kobietę. Jeżeli kłamiecie, zamorduję was.
— Pozwalam wam na to — odparła bez lęku, patrząc w jego oczy, rozpalone żądzą złota. — Jestem pewna swego.
— W takim razie nie stoi przede mną kobieta, ale mężczyzna. Kto zemstę ceni wyżej nad pięć miljonów, temu można ufać. Zgadzam się na propozycję i przyjmuję warunki.
Nareszcie sprawa została pomyślnie załatwiona. Blade policzki Józefy nabrały rumieńców. Zapytała:
— Porwiecie ojca i córkę na pewno?
— Tak — brzmiała odpowiedź.
— Pokwitujecie memu ojcu odbiór miljona?
— Tak.
— Pomożecie mu zdobyć godność prezydenta?
— Tak.
— Przysięgnijcie.
Wyciągnął obie ręce i rzekł donośnym głosem:
— Przysięgam, że dotrzymam słowa, jeżeli powiedzieliście prawdę. A teraz wymieńcie miejsce, sennorita.
— Czy znacie Anglika lorda Lindsaya?