Podczas, gdy Otman, wyprawiony przez przywódcę karawany, czekał pod bramą miejską, strażnik udał się do sułtana, aby go zameldować. Wszedł do pałacu w chwili, gdy właśnie odprowadzano do więzienia hrabiego Fernanda. Przestąpił próg sali recepcyjnej; sułtan siedział wciąż jeszcze na ławce tronowej. Twarz władcy była ponura, gniew na krnąbrnego niewolnika jeszcze nie minął. Kto go znał, wiedział, że było teraz niebezpiecznie zbliżać się do niego. Prześwidrował strażnika ostrym wzrokiem i zapytał:
— Czego chcesz o tak późnej porze?
— Zapytany padł na ziemię, uniósł nieco głowę i odparł:
— Przed bramą stoi goniec i domaga się, aby go wpuszczono.
— Kto go przysyła?
— Arafat, emir karawany.
— Arafat? A więc nareszcie wrócił! Kazał długo czekać na siebie, więc przekona się, czego żąda mój gniew. Kim jest goniec, którego przysłał?
— Należy do szczepu Somali.
Sułtan drżał z gniewu.
— Do szczepu Somali? I śmiesz, psie, niepokoić mnie o tak późnej porze z powodu jakiegoś tam Somali? Niech Allach będzie dla ciebie litościwy. Zbliż się!