Gdy Rezedilla wróciła do gospody, gość siedział jeszcze. Na twarzy Rezedilli pojawił się miły, łobuzerski wyraz. Siadła przy oknie, nie mówiąc ani słowa. Nieznajomy milczał również. Po chwili przerwała milczenie zapytaniem:
— Czy jest pan naprawdę Francuzem, sennor?
— Tak — odparł. — Czy wyglądam na człowieka, któryby panią chciał okłamywać, sennorita?
— Nie — odparła szczerze. Myślałam tylko, że pan żartuje. Francuzi bowiem nie są w tych okolicach lubieni.
— Ja ich również nie lubię.
— Ah, — rzekła zdumiona — a przecież jest pan sam Francuzem.
— Tak, urodziłem się we Francji, ale nie wrócę nigdy do ojczyzny.
— Czy ją pan opuścił pod przymusem?
— Nie, dobrowolnie; w każdym razie nic mnie nie łączy z moją ojczyzną.
— To musi być smutne.
— Mniej smutne, niż inne rzeczy, naprzykład niewierność i zdrada.
— Czy doznał pan tego?
— Niestety tak.
Po tych słowach wystąpił mu na twarz wyraz melancholji. Odpowiedź nieznajomego wzbudziła ciekawość pięknej dziewczyny. Zapytała:
— Ukochana pana zdradziła?
— Niestety.
— Musiała to być zła, bezduszna dziewczyna, sennor.
— Męczyła mnie bardzo i zatruwała życie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 46.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 1295 —