Widocznie ma jakieś wrogie zamiary. Muszę o całej sprawie złożyć meldunek.
Zwrócił się do sąsiedniego posterunku i zameldował, co stwierdził. Wiadomość poszła od wartownika do wartownika i dotarła do oficera, który zakomunikował ją dowódcy. Uważał, że sprawa jest poważna, ponieważ była to najdalej wysunięta placówka francuska. Dowódca, wziąwszy odpowiednią eskortę, udał się natychmiast na miejsce.
— Opowiadaj! — rozkazał żołnierzowi.
— Usłyszałem szmer... — rozpoczął żołnierz.
— I nie zawołałeś? — przerwał dowódca.
— Miałem wrażenie, że to mysz. Nie przypuszczałem ani na chwilę, że może to być człowiek, usprawiedliwiał się wartownik.
— Dalej?
— Przyszło mi do głowy, że trzeba zobaczyć, co się dzieje. Ziemia tu miękka, więc jeżeli to był człowiek, musiał zostawić ślady. Zapaliłem zapałkę i znalazłem trop.
— Dobrze. Początkową niedbałość okupiłeś, więc nie poniesiesz kary. Zapalcie latarnie!
Przy świetle ich można było sprawdzić ślady aż do tego punktu, w którym rozpoczynała się udeptana ziemia.
— Ten łotr jest w mieście; nie wyszedł jeszcze — rzekł dowódca. Będzie próbował wrócić tą samą drogą. Zostańcie tu wszyscy! Skoro się zjawi, pochwyćcie go, ale wprzódy nie zdradźcie się ani jednem słowem. Połóżcie się na ziemi — ludzie tutejsi to szczwane lisy. Zobaczyłby nas z pewnością. Dam tymczasem
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 47.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 1317 —