Trzeba jednak było ukrywać swoje uczucia i baczyć pilnie, aby nie wyszły najaw.
Na porucznika skierowały się oczy całego towarzystwa, bo też poznać było, że przychodzi z ważnemi wieściami. Dowódca zawołał:
— Jaki pan podniecony, poruczniku! Cóż za wiadomość pan przynosi?
Porucznik stanął na baczność i rzekł:
— Mam zaszczyt zameldować posłusznie panu pułkownikowi, że schwytaliśmy Czarnego Gerarda.
— Czarnego Gerarda? Naprawdę?
Słowa te wywołały powszechne poruszenie. Francuzi byli zachwyceni, że wreszcie udało się schwytać niebezpiecznego wroga. W Meksykanach wiadomość ta zbudziła uczucia wręcz odmienne. Zdawali sobie sprawę, że w razie schwytania człowieka tak wybitnego, jak Czarny Gerard, ojczyzna i prezydent Juarez ponoszą wielką stratę. I jedni, i drudzy pałali chęcią ujrzenia Czarnego Gerarda, słuchano więc uważnie sprawozdania, które porucznik składał dowódcy. Dowódca wydał rozkaz, aby jeńca przyprowadzono do jego prywatnego mieszkania.
Porucznik miał już wrócić po Gerarda, gdy jedna z pań, ciesząca się podobno względami dowódcy, rzekła doń błagalnie:
— Tego nam pan chyba nie odmówi, monsieur. Wszyscy umieramy wprost za tem, by zobaczyć tego człowieka. Czy będzie pan tak nierycerski, że odrzuci prośbę zebranych tutaj pań?
Dowódca rozważał przez chwilę. Przemówiła
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 47.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
— 1325 —