— Komu?
— To moja tajemnica.
— Jaki był cel tej wizyty?
— Przepędzenie wrogów.
— Ach, tak! Kogóż uważa pan za wrogów?
— Francuzów.
— Muszę przyznać, że jest pan zadziwiająco szczery, nawet powiedziałbym — czelny. Nazywa pan Francuzów wrogami, a przecież sam jesteś Francuzem!
— Jestem Francuzem, lecz nie chcę być narzędziem w rękach krwiożerczego cesarza. Kocham Meksyk i jego mieszkańców; nadstawiam chętnie głowę, by kraj uwolnić od obecnego bezprawnego rządu.
Dowódcę zdumiewała ta pogarda śmierci. Wkońcu rzekł:
— Nie przyczyni się pan do tego, tak zwanego, wyzwolenia, gdyż wyznanie sennora wystarczy zupełnie, abym kazał go rozstrzelać. Opuści pan salę poto, aby pójść pod mur. Przedtem jednak wymierzą sennorowi za kopnięcie oficera krwawą chłostę. Czy ma sennor jakie życzenia ostatniej woli?
— Nie. Życzenia swoje sam spełniam. Człowiek prerji zachowuje zupełną samodzielność.
— Oszalał pan chyba. Skądże sennor pochodzi?
— Z Paryża, z tej siedziby wielu szaleńców.
— Proszę nie szydzić, gdyż wyrok może być jeszcze surowszy. Czy ma pan istotnie jakieś stosunki w tem mieście?
— Jeszcze jakie! Przeraziłby się sennor, gdybym zaczął o nich mówić.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 47.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 1328 —