Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 47.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   1303   —

— Modlitwa pańska została wysłuchana. Jestem zbawcą, który was oswobodzi.
Zorski odwrócił się i ujrzał kapitana, a za nim galopie.
Był pewien, że zwierzę wróci do niego, zatoczywszy łuk. Miejsce spotkania widocznie było wyznaczone zawczasu. Miejsce to było dowodem, że obydwaj orjentują się świetnie w warunkach topograficznych, jeżeli mogli tak dokładnie określić punkt spotkania w otwartej prerji. Mniej doświadczeni strzelcy napróżnoby się o to kusili.
Indjanin był jeszcze młodzieńcem. Ktoś, kto widział Niedźwiedzie Serce, byłby z pewnością dopatrzył się między nim a Indjaninem wielkiego podobieństwa.
— Mój czerwony brat pozwala długo czekać na siebie — rzekł Francuz.
— Czy biały mój brat przypuszcza, że Schoschintä nie umie jeździć konno? — odparł Indjanin. — Spóźniłem się, ponieważ długo musiałem czatować.
— Czatować? I gdzież to?
— Byłem u Juareza, wodza Meksykan, w Paso del Norte. Zameldowałem, że przyprowadzę pięciuset dzielnych wojowników Apaczów, aby odebrać zpowrotem Chihuahua. Oświadczyłem również, że umówiłem się tutaj na spotkanie z moim białym bratem. Juarez prosił, abyś odwiedził w Chihuahua sennoritę Emilję.
— Odwiedzę ją natychmiast, ponieważ sam uważam to za konieczne.
— Jak długo w Chihuahua zabawisz?
— Nie wiem; może tydzień.
— Od dziś za tydzień, dokładnie w południe, spotkasz mnie i moich wojowników pod wielkim dębem na górze Tamises.
— Dobrze, zabiorę dużo koni; teraz dają ci mego, aby był później świeży i mocny.