— Jaka prawda? Do djabła, cóż o mnie opowiadano?
— Że jesteście poczciwym człowiekiem.
— No, co to, to prawda! Dalej!
— Opowiadano, że ciągle siedzicie przy oknie.
— I to prawda. Dalej!
— Że obserwujecie stan pogody.
— Słusznie. Dalej!
— Że zaczynacie każdą rozmowę od pogody.
— Naprawdę? Tego nie zauważyłem. Dalej!
— Że mówicie chętnie o żeniaczce i zięciu.
Gospodarz spojrzał badawczo na nieznajomego. Nie wiedział, czy się ma gniewać, czy weselić.
— Kto wam to opowiedział?
— Koledzy. Ale dajcież mi jeszcze szklaneczkę julepu, sennor.
Opróżnił szklankę i postawił przed gospodarzem. Pirnero zlustrował małego jeszcze raz i rzekł:
— Nie dam więcej. Zapłaćcie za pierwszą szklankę.
— Ach, więc uważacie mnie za włóczęgę, który nie ma czem zapłacić, — roześmiał się gość. — Zgoda, przekonacie się zaraz!
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni skórzany woreczek i otworzył.
— Oto zapłata!
Wyjął nugget wielkości orzecha laskowego i pokazał gospodarzowi.
Pirnero wziął złoto, nie kryjąc zadowolenia; obejrzał ze wszystkich stron, odważył ręką i rzekł wkońcu:
— Ależ to złoto, szczere złoto! Do licha, czy macie tego dużo?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 1348 —