Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   1350   —

— Naprawdę?
— Tak. Kiedy się człowiek całemi dniami skwarzy w tej piekielnej spiekocie, deszcz przynosi prawdziwe orzeźwienie.
— Tak, bezwątpienia, — potwierdził gorliwie gospodarz. — Niech mi pan powie, sennor, czy przybywasz sam?
— Sam.
— Czy być może? Na to odważyłby się chyba niezwykły śmiałek.
— Nie zbrakło mi odwagi. Przecież widzicie, że jestem sam jeden.
— Oczywiście. Myślałem jednak...
— O czem pan myślał, sennor Pirnero?
Zapytany popatrzył badawczo na gościa i rzekł po dłuższym namyśle:
— Czy wie sennor, co to jest polityka i dyplomacja?
— Owszem.
— W takim razie wie pan również, że człowiek, posiadający zdolności polityczne i dyplomatyczne, niezawsze wszystko wypowiedzieć może.
— Racja! Ach, sennor, czyżby pan zdolności te posiadał.
— Przypuszczam! Wiadomo sennorowi, skąd pochodzę?
— Nie.
— A więc dowiedz się, sennor, że rodzice moi to Polacy, choć ja się urodziłem w Pirnie.
— W Pirnie? — spytał gość, zaskoczony.
— Zna pan tamte strony?