— Do stu piorunów, oczywiście! Pochodzę sam z zaboru pruskiego.
— Polak? — zawołał Pirnero ucieszony. — Gdzie urodzony? — W Poznańskiem.
— Święty Pafnucy! Naprawdę?
— Ależ tak. Pracowałem w Lesznie, a potem w Dreznie w browarze. Później wziął mnie na służbę pewien Amerykanin, który chciał produkować w St. Louis piwo. Interes skończył się generalną klapą. Ruszyłem więc do Stanów Zachodnich i tu zostałem, sam nie wiem jak, poszukiwaczem złota i strzelcem.
— Ho, ho, to mi się podoba. Prawdziwa to przyjemność pomówić z rodakiem o rodzinnem mieście. Niech sobie deszcz leje jak z cebra, nic sobie z tego nie robię! Rezedillo, przynieś wina — dziś wielkie święto dla mnie! Jesteś pan moim gościem; nie chcę waszych pieniędzy. Czy żyją pańscy rodzice lub jacy krewni?
— Tylko brat.
— Jak się pan nazywa?
— Andrzej Starzyński.
— Czy brat pański przebywa również w Ameryce?
— Nie; już oddawna nie mam o nim wiadomości. Zapewne nie wie wcale, gdzie przebywam, nie zawiadamiałem go bowiem listownie, gdyż jestem wrogiem kałamarza. Chciałem zbogacić się jako poszukiwacz złota i sprawić mu później niespodziankę. Mieszka niedaleko Poznania.
— Czy również pracował w browarze?
— Nie. Jest pomocnikiem leśniczego, niejakiego kapitana Rudowskiego, na zamku w Zalesiu.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 1351 —