— Dobrze, niech sobie pomaga leśniczemu! Pomówmy o naszych sprawach. Przedewszystkiem musi mi pan szczerze odpowiedzieć na jedno pytanie. Mimo podłego przyodziewku wygląda sennor niebylejako, ile pan ma lat?
— Trzydzieści sześć.
— Hm. Czy ma pan żonę?
— Aha! — uśmiechnął się strzelec. — Wylazło szydło z worka! Nie, dotychczas, chwała Bogu, nie postarałem się o żonę.
— Do licha! A mieszkanie ma pan?
— Nie.
— Rozumie się pan na pędzeniu wódki i piwa?
— Przecież pracowałem po browarach.
— Warzyć piwo umie pan?
— Naturalnie.
— Do stu piorunów! Jeżeli rozumie się pan na tem wszystkiem, poco biegać tak samotnie po świecie? Ma sennor dosyć pieniędzy, aby gdzieś osiąść; z pewnością niejeden teść przyjąłby pana z otwartemi ramionami.
— Dziękuję. Mam inne obowiązki.
— Cóż to za obowiązki?
Starzyński uśmiechnął się i zapytał tajemniczo.
— Czy wie sennor, co to jest dyplomata, polityk? Jeśli tak, to wie pan również, że człowiek o talencie dyplomatycznym i politycznym niezawsze wszystko wyłoży. Mogą to tylko powiedzieć sennorowi, że przybyłem tutaj, aby kogoś odszukać.
— Odszukać? Kogóż to?
— Hm. Czy zna pan Czarnego Gerarda?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 1352 —