Mały André rzekł z zapałem:
— A my? Czy nie możesz nas poprowadzić?
— Niestety, nie powinniście się zatrzymywać. Juarez potrzebuje pieniędzy. Zresztą, wmieszanie się obcych wojsk mogłoby doprowadzić do dyplomatycznych zawikłań, których i tak mamy dosyć. Udacie się wprost do Juareza. Droga prowadzi wprawdzie pośród Komanczów, ale niema obawy; będzie wam bowiem towarzyszyć moich pięciuset Apaczów.
— Naprawdę? To świetnie! Ale gdzie twoi Apacze przyłączą się do nas?
— Omówię tu dziś w południe ze swoim przyjacielem Niedźwiedziem Okiem. Mam się z nim spotkać w górach Tamises. Jeżeli chcesz się udać wraz ze mną, przygotuj się do jazdy. Za pół godziny wyruszę. —
Wkrótce potem opuścił Gerard pokoj, aby ruszyć w góry. W korytarzu czekała na niego Rezedilla.
— Sennor, więc znowu odjeżdżacie? Przecież przybyliście dopiero wczoraj.
— Muszę — odpowiedział z uśmiechem. — Pani ojciec wskazał mi przecież drzwi.
— Ach, niech pan tego nie bierze na serjo; nie miał pojęcia, że pan jest Czarnym Gerardem. Teraz w ogieńby dla pana skoczył!
— Czy gniewa się pani, że zataiłem przed nią swe nazwisko?
— Skądże znowu, sennor! Widocznie miał pan po temu powody; zresztą już wczoraj wiedziałam, kim pan jest.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 49.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 1366 —