łości i róż. — Po tych drogach spacerował cesarz Maksymiljan w towarzystwie człowieka, ubranego w bogaty lśniący od złota, strój narodowy. Człowiek ten o oczach i włosach czarnych, wzrostu średniego, miał żółtawą, bardzo ruchliwą twarz i oczy, płonące żarem, właściwym tylko ludziom południa. Był to generał Mejia, indjanin, wierny przyjaciel cesarza, który dzielił z nim wszystkie cierpienia i śmierć wraz z Maksymiljanem poniósł.
Obydwaj mężczyźni pogrążeni byli w poważnej rozmowie.
— Jest pan wielkim pesymistą, kochany generale, — rzekł cesarz cichym delikatnym głosem. Zerwał z krzewu różę i zaczął pić nozdrzami zapach.
— Oby Jego Cesarska Mość miał rację! — odparł generał. — Oby Bóg dał mi możność powiedzenia tego, co chcę, a nie, co mówić muszę.
Cesarz zatrzymał się, popatrzył badawczo na generała i zapytał ze zdumieniem:
— Dlaczegóż nie mówi pan tego, co chce?
Zapytany milczał przez chwilę, potem odparł wolno:
— Nie pozwala mi na to majestat cesarza.
Maksymiljan utkwił wzrok w ziemię i, mówiąc napół żartem, napół serjo:
— Czy majestat mój tak lśni, tak oślepia? — zapytał. — Nie przypuszczałem, aby widok mego tronu robił tak przygniatające wrażenie.
— A jednak pozostaję przy swym pesymiźmie.
— Nie jestem przecież tutaj cesarzem, a człowiekiem prywatnym.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 49.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 1371 —