dzikie bestje, z któremi nie wolno igrać miękkością i łagodnością, — które trzeba chwytać na lasso.
Generał wypowiedział te słowa z wielkim zapadem. Mówił prawdę, prawdę tak szczerą, jak ją odczuwał w sercu. Zapomniał o nadaniu słowom formy, przyjętej w rozmowach z koronowanemi głowami. — Cesarz szedł obok niego, zatopiony w myślach. Miał wyraz twarzy poważny, nie zdradził jednak ani słowem, iż się czuje dotknięty.
Indjanin ciągnął dalej:
— Meksykanie nienawidzą Europejczyków i nie potrafią kochać tego, kogo im Europa przeznaczy na władcę.
— Generale — rzekł wreszcie Maksymiljan tonem, w którym brzmiała przestroga.
— Wasza Cesarska Mość, miałem przecież mówić prawdę.
— Dobrze, ale mówił pan przedtem o kreaturach, podstawionych przez innych.
— Przyznaję, że wyrazy te nie były parlamentarne, ale musiałem wskazać Waszej Cesarskiej Mości, iż ludzie tutejsi posługują się niemi.
Cesarz zmarszczył czoło.
— Któż używa tego określenia?
— Przedewszystkiem Meksykanie.
— A oprócz nich?
— Sami Francuzi.
— To nieprawda!
— Wasza Cesarska Mości! Słyszałem to wyraźnie dziesięć razy, sto razy; zaręczam honorem.
— Z ust Francuzów?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 49.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 1374 —