Podróżni ujrzeli zdaleka przełęcz wśród gór. Nagle Niedźwiedzie Serce zatrzymał konia i skierował wzrok ku ziemi.
— Uff! — zawołał.
Zorski podjechał i zaczął pilnie przyglądać się trawie. Była wydeptana. Prowadziła wśród niej wąziutka ścieżyna, na której zmieściłby się jeden zaledwie jeździec; okoliczność ta nie mogła jednak wpłynąć na pogląd doświadczonego westmana.
— To ścieżka Apaczów — rzekł Zorski.
— Tędy jechali konno nasi wojownicy — potwierdził Niedźwiedzie Serce z rozpłomienionemi oczami.
— Cóż brat mój uczyni? — zapytał westman.
— Pójdzie za głosem serca — odparł wódz Apaczów.
Nie dorzucając ani słowa, zakreślił na koniu koło i ruszył pełnym galopem w południowym kierunku. Ścieżka prowadziła tuż u stóp Sierry.
— Dokąd on pędzi? — zapytał hrabia Fernando, zaniepokojony.
— Jedzie śladem swych Apaczów
— Przejeżdżali tędy?
— Tak. Udamy się do fortu bez niego; najpierw jednak musimy znaleźć miejsce na nocleg.
— A Niedźwiedzie Serce?
— Zostawmy go w pokoju. To Indjanin; rozumie doskonale położenie. Już jakoś nas odnajdzie.
Słowa te uspokoiły hrabiego, ruszyli więc w dalszą drogę. — — —
Następny dzień był przepiękny. W blasku wschodzącego słońca tysiące kropel rosy, osiadłej na źdźbłach
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 50.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 1406 —