Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 50.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   1391   —

Józefa przyniosła posiłek; Cortejo spożywał z apetytem. Wrócili teraz do urwanej rozmowy.
— Czy goniec moj dotarł szczęśliwie? — zapytał Cortejo.
— Owszem — odparła. — Zakomunikował, że przybędziesz dzisiaj.
— Posłuchaj więc, dlaczego przybyłem po ciebie, do Meksyku. Otrzymałem broń; Pantera gotów uderzyć, ale rezultat jest wątpliwy, Francuzi bowiem mają wiele wojska. Trzeba ich zaatakować z dwóch stron: z północy i z południa. Dlatego rozpocząłem werbunek, dlatego też ruszam na północ, aby zebrać pokaźny oddział ludzi.
— Dlaczegóż ja mam iść z tobą?
— Jesteś mi potrzebna; zresztą i tak musisz opuścić miasto.
— Poco udajemy się właśnie do hacjendy del Erina?
— Z racji jej korzystnego położenia. Czy wiesz gdzie teraz przebywa Juarez?
— Powiadają, że w Paso del Norte.
— Słusznie. Śpieszę do niego, aby doprowadzić do skutku przymierze. Muszę wśrubować się w jego przyjaźń. Dopiero wspólnemi siłami będziemy mogli stawić czoło Francuzom.
— Ależ ojcze! Przecież chciałeś zostać prezydentem? Nie zostaniesz nim, jeżeli się sprzymierzysz z Juarezem.
— Głuptasie, wszystko się uładzi, bylebym tylko otrzymał pomoc.
— Rozumiem; poźniej będzie się można Juareza pozbyć?