Rezedilla zaczęła się przyglądać obecnym; po chwili rzekła, wskazując na Mariana:
— To ten.
— Nie zgadłaś. To Alfonso de Rodri... Chciałam powiedzieć, porucznik de Lautreville.
— Mariano de Lautreville? — zapytał Sępi-Dziób.
— Tak jest — odparł Mariano. — Znacie mnie?
Jankes zbliżył się.
— Ależ znam wasze imię doskonale. Wymienił ją pewien Anglik.
— Pewien Anglik? — zapytał Mariano.
— Lord Lindsay.
— Gdzie go pan widział? W Anglji?
— Nie. W Ameryce. Nad morzem, w El Refugio.
— U ujścia Rio Grande del Norte? Kiedyż to było?
— Przed kilkoma dniami.
— Na Boga, jest tu w Meksyku! Cóż robi w El Refugio?
— To właściwie tajemnica; ale wobec okoliczności, które zaszły, wolno mi, a właściwie muszę powiedzieć całą prawdę. Polecono mnie lordowi jako przewodnika. Zjawił się w Meksyku z ramienia Angli z wielkim zapasem broni i amunicji; Francuzi nic o tem nie wiedzą. Ma również sporo pieniędzy. Wszystko to zostanie przetransportowane przez rzekę Rio Grande del Norte.
— Dla kogo przeznaczony jest transport? — zapytał Zorski.
— Dla Juareza — odparł Amerykanin. — Posłano mnie naprzód, bym zawiadomił prezydenta, iż transport jest w drodze, i zapytał, gdzie go chce odebrać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 51.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 1429 —