— Zna ją — odparł zapytany.
— Właściciel hacjendy odwiedził mnie niegdyś, gdym był jeszcze sędzią najwyższym, i opowiadał o jakichś zaginionych ludziach, wśród których był i Niedźwiedzie Serce. — Na tem urywając, Juarez zapytał: — Czy Apacze zdobyli dziś dużo skalpów i łupów?
Przeskakiwał świadomie z tematu na temat; sam wywodząc się z Indjan, wiedział, że Indjanie niechętnie dają się wypytywać.
— Niedźwiedzie Oko darował łupy wojownikom, więc nie wie, czy są wielkie, — brzmiała dumna odpowiedź.
— Zdobyto w każdym razie trzysta strzelb, nieprawdaż?
Niedźwiedzie Oko potwierdził skinieniem głowy.
— I tyleż koni z amunicją?
Niedźwiedzie Oko znowu skinął głową.
— Czy brat mój chce ten łup sprzedać?
Wódz zaprzeczył ruchem głowy i odparł:
— Wojownicy Apaczów potrzebują strzelb, ołowiu i patronów.
— Masz rację. A konie możesz mi sprzedać?
— Należą do wojowników. Zapytaj ich!
— Muszę się udać do Chihuahua. Czy brat mój Niedźwiedzie Oko będzie mi towarzyszył?
— Tak; dał przecież słowo.
— Wypędzimy stamtąd Francuzów. Przedtem jednak musimy odpocząć. Słyszałem, że w forcie jest venta. Zamieszkam w niej. Czy odprowadzą mnie moi bracia?
Zamiast odpowiedzi zbliżyli się obydwaj Apacze
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 53.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 1479 —