Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 54.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
—   1523   —

— Oczywiście — zadecydowała Józefa.
— To właściwie zbyteczne dodał Cortejo. — Zawładnąwszy hacjendą, będę potrzebował tych ludzi o obrony trzód.
— Niechaj więc pozostaną przy życiu — odpark Meksykanin. — Dla samej satysfakcji mordowania nie warto się plamić krwią. Najważniejsza rzecz, to łupy. Przypominam, że według naszego układu, wszystko, co znajdziemy w domu hacjendera, przechodzi na nasza własność.
— Z wyjątkiem hacjendera i Marji Hermoyes.
— Zgoda. Zaczynamy więc!
Po kilku minutach ruszyli w kierunku hacjendy. Otoczywszy ja kołem, Meksykanie zaczęli ostrożnie przełazić przez płot. Nie udało im się jednak zmylić czujności wartowników.
Na szańcu stał właśnie jeden ze straży i wzrokiem sondował nieprzenikniony mrok. Nagle usłyszał dziwny szelest. Nie mógł nic zobaczyć, noc bowiem była ciemna jak grób, przyłożył jednak ucho do ziemi zaczął nasłuchiwać. Szelest dobiegał coraz głośniejszy. Słychać było kroki zbliżających się ludzi; od czau do czasu płot trzeszczał.
Attention! Qui vive? — zawołał głośno. — Stać! Kto tam?
Leżał dalej na ziemi, trzymając broń wpogotowiu i czekał na odpowiedź. Odpowiedzi nie było. — Wypalił.
Strzał rozległ się głośnem echem. Zbudzeni żołnierze zerwali się ze snu, chwycili za broń. Było jed-