— Jak zwykle patrzy pan przez czarne szkiełka. Jesteśmy panami kraju. Juarez uciekł do El Paso; powiadają nawet, że zupełnie opuścił Meksyk. Nadszedł więc czas, aby ogłosić nasze stanowisko.
— Zgoda. Cóżto za stanowisko, Najjaśniejszy Panie?
— Uspakające, a zarazem niszczące. Mimo, że kraj jest w mojej mocy, krety mają odwagę ryć pod ziemią. Należy do nich Pantera Południa, Cortejo i jeszcze kilku przywódców. Oświadczam w dekrecie, że każdego republikanina będę od dziś karać, jak zwykłego bandytę, rozbójnika i przestępcę. Od dziś republikanie wyjęci są z pod prawa. Ogłaszam, że każdy republikański oddział uważać będę za szajkę zbrodniarzy, każdy schwytany uczestnik tej bandy będzie w przeciągu dwudziestu czterech godzin rozstrzelany.
Mejia odparł:
— Bandyci? Rozbójnicy? Rozstrzelanie? Ponawiam moją prośbę, Najjaśniejszy Panie. Chętnie złożę głowę na pienku, lecz wy, Najjaśniejszy Panie, wstrzymajcie swój dekret!
— Nie chcę pańskiej głowy, jak nie chcę wstrzymania dekretu. Doświadczeni mężowie stanu radzili nad wszystkimi jego szczegółami.
— Ci doświadczeni mężowie nie znają Meksyku. Przewidzieli wszystko, prócz jednego, o czem, niestety, mówić mi nie wolno, a co chciałbym powiedzieć jak najgłośniej.
— Dlaczegóż nie wolno?
— Boję się niełaski mego cesarza.
— Niech pan mówi bez lęku, generale.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 56.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 1571 —