Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 57.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1599   —

— Gatunek ten jest drogi, to prawda. Nie zapłaciłam jednak ani grosza. To podarunek.
— Ze względu na mnie nie powinna pani otwierać ani jednej butelki. Nie zasługuję na to.
— Dlaczegóż to? Jako zwolennik Juareza jest pan moim przyjacielem. Dla przyjaciół zaś mam zawsze w domu flaszkę wina.
— W takim razie zgadzam się na rolę przyjaciela.
Zadzwoniła; służący przyniósł flaszkę ognistego tokaju. Napełniła kieliszki; André zaczął powoli smakować.
— No jakże?
— Smakuje o wiele lepiej, aniżeli u nas w Polsce.
— Słyszałam, że masz pan zamiar pozostać tylko do wieczora. Czy to prawda?
— Tak jest. Z początku miał zamiast mnie, przybyć Czarny Gerard, musiał jednak udać się do Guadelupy, aby objąć dowództwo twierdzy.
— Jakże sprawa fortu? Nic wam niewiadomo?
— Nie mam pojęcia. Jestem jednak przekonany, że Francuzi zostali pobici na głowę. Nie przeczuwali wcale, że fort będzie się bronił; nie liczyli na spotkanie z Juarezem i Apaczami. Ponadto są w forcie ludzie tak dzielni i doświadczeni w rzemiośle wojennem, że każdy z nich poradzi sobie z dziesięcioma żołnierzami.
— To z pewnością biali strzelcy? Opowiedział Emilji o ostatniem spotkaniu ze Zorskim i jego towarzyszami.
— Jestem przekonany, że pani zobaczy tych lu-