wrzucać do niej trupy rozstrzelanych, aby prąd uniósł je jak najdalej.
— Nie można liczyć na żadną litość dla skazańców?
— Nie można, a to ze względu na obecność pułkownika Laramela.
— Cóżto za człowiek ten pułkownik Laramel?
— Słynie z okrucieństwa; rozkoszuje się mordowaniem wrogów. Zasługuje w zupełności na miano kata republikanów.
— To wystarczy.
Zdziwiona tonem Zorskiego, Emilja zapytała:
— Co pan przez to rozumie, sennor?
— Zobaczę tego człowieka i będę z nim mówił.
— Oczywiście po walce, o ile wyjdzie z niej cało.
— Prawdopodobnie i przedtem.
— To będzie chyba niemożliwe, sennor.
— Dlaczego? Czy nie będę go mógł spotkać u komendanta?
— Naturalnie, że tak. Dowiadywałam się dzisiaj, co oficerowie czynić zamierzają. Oświadczono mi, że wszyscy są zebrani u komendanta i czekają u niego, aż nadejdzie pora egzekucji.
— Doskonale. Spotkam ich w takim razie wszystkich razem.
— Co takiego? Chce pan tam pójść?
— Tak, pójdę tam, — odparł Zorski z całym spokojem.
— Nie wolno panu iść na pewną zgubę!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 58.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 1618 —