mendant. — Nie wiem, co pan rozumie przez słowo zniszczyć. Trzy kompanje francuskie maszerują na połnoc, by rozbić w perzynę zwolenników Juareza.
— Sądzicie, że się wam to uda?
— Jestem tego pewien.
— Muszę w takim razie oświadczyć, że teraz zkolei wy mylicie się zasadniczo. Wasza wyprawa skończyła się zupełnem fiaskiem.
Oficer zapytał z lękiem:
— Jakto? Co panu o tem wiadomo?
— Juarez wiedział oddawna o waszych planach i zarządził, co należy. Atak na Guadelupę został odparty.
Teraz zerwali się z miejsc wszyscy oficerowie.
— Nie może być! — zawołał pułkownik. — Któżby go miał odeprzeć?
— Juarez.
— Był w Guadelupie?
— Udał się tam na wiadomość o waszych zamiarach. Byłem z nim razem.
— Widzieliście atak?
— Tak jest.
— W takim razie sukces eks-prezydenta musiał być chwilowy i przemijający. Widocznie nie udało się nam go zaskoczyć. Jestem jednak przekonany, że dzielne moje wojska zdobędą fort i, albo schwytają Juareza, albo przepędzą.
— Niestety, brak panom sił.
Komendant zbladł i, jąkając się, zapytał:
— Jak to mam rozumieć?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 58.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 1629 —