Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 58.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   1630   —

— Wojsko wasze wycięto w pień.
— Kpiny, panie?
— Nie, mówię prawdę. Żywa noga nie uszła.
Po chwili milczenia pułkownik Laramel krzyknął:
— To bezczelne kłamstwo!
Zorski nie spojrzał nań nawet i mówił dalej do komendanta:
— Proszę bardzo, aby wybawił mnie pan od słuchania tych obelg, w przeciwnym bowiem razie zmuszony będę uciec się do samoobrony.
— To kłamstwo! — powtórzył Laramel z wściekłością. — Ten człowiek łże!
Ledwie zdążył wypowiedzieć ostatnie słowa, już leżał bez ruchu na podłodze. Zorski wstał z błyskawiczną szybkością i zdzielił go pięścią w głowę tak silnie, że Laramel zwalił się, jak długi.
Oficerowie osłupieli na widok tego, co zaszło. Komendant opamiętał się pierwszy i zawołał groźnie:
— Na co się pan waży, monsieur? Uderzył pan dowódcę pułku? Czy wiadomo panu, że za to karzemy śmiercią? Każę pana natychmiast zaaresztować!
Ruszył w kierunku drzwi.
— Stać — zawołał Zorski tonem rozkazującym.
Oficer zatrzymał się; spojrzał z osłupieniem na Zorskiego.
— Czy pan oszalał? Jak pan śmie używać takiego tonu? — zawołał, wyciągając rapir z pochwy. Reszta oficerów poszła za jego przykładem.
— Zostawcie broń w spokoju — rzekł Zorski. — Przyszedłem, abyście mnie wysłuchali, i zmuszę was do