Przekręciwszy klucz w zamku, Zorski zauważył natychmiast czekającego nań klucznika. Wyszedł przez przeciwległe drzwi i podał Zorskiemu latarkę.
— Prędzej, sennor, — szepnął. — Brat mój odbierze klucze.
Zorski przebiegł przez pokoje, zamykając za sobą wszystkie drzwi. Dozorca czekał w umówionym miejscu.
— Dzięki Bogu! — rzekł. — Już trapiły mnie obawy.
— Okazuje się, że płonne. Oto klucze i latarka. Już na mnie pora.
Odszedł i niezauważony, opuścił miasto. Znalazł konia w tem samem miejscu, w którem go przywiązał. Gdy zastanawiał się, czy ma tutaj czekać, nagle usłyszał kroki, zbliżające się zwolna. Ukrył się za drzewem. Niebawem jednak poznał nadchodzącego człowieka po chrząkaniu.
— André? — zapytał.
— Już pan wrócił? Proszę wybaczyć, że się oddaliłem. Trapiony niepokojem, nie mogłem usiedzieć u sennority. Coś gnało mnie z miasta. Opuściłem je, aby się dowiedzieć, czy nasi nadchodzą.
— Nie przypuszczam.