Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 59.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—   1650   —

kojem. — Towarzysze pana skrępowali moich oficerów — wśród nich nawet dwóch generałów — i rozstrzelali bezprawnie. Mam więc dostateczne powody, dla których mogę uważać panów za barbarzyńców i tak ich traktować. Człowiek rozsądny zrozumie to i nie będzie się w żadnym wypadku uskarżał.
— Użył pan fałszywego porównania. Rozstrzelani byli buntownikami.
— Czy jestem buntownikiem, jeżeli wypędzam człowieka, który wdarł się do mego domu siłą lub podstępem, poto, aby mnie pozbawić własności? Nie bądźcie śmieszni! Zupełnie mi to obojętne, czy chcecie ze mną mówić, czy nie. Właśnie dlatego, że nie jestem barbarzyńcą, miałem zamiar postępować jak najłagodniej. Jeżeli przeciwstawicie się temu zamiarowi, sami poniesiecie skutki.
— Nie boję się ich! — mruknął komendant.
— To jakieś nieszczęsne zaślepienie, monsieur. Mam wrażenie, że nie orjentuje się pan, jakiemi siłami rozporządzam i jakie jest pańskie położenie.
— Nie chcę na to odpowiadać. Odpowiedź dadzą moje wojska.
— Wasze wojska? Pah! Chihuahua jest w tej chwili otoczona przeze mnie. Bez mojej woli nikt nie może wejść do miasta, ani wyjść z niego. Warta główna i wszyscy oficerowie są w mojej mocy. Wysłane przeciwko mnie wojska zostały pobite. Obywatele Chihuahua podniosą się jak jeden mąż na wiadomość o mem przybyciu. Czy dysponujecie tysiącami? Tych pareset waszych ludzi pokonam w przeciągu kilku minut.