— Niby.
— Niby? Jest chory?
— Może. Zabraliśmy mu po prostu hacjendę. Cortejo wziął dom, my podzieliliśmy między siebie resztę.
— Do licha!
Oczy strzelca zabłysły. Najchętniej wpakowałby temu człowiekowi kulę w łeb, tamten jednak, rozumiejąc go fałszywie, rzekł:
— W smak taka gratka, co?
— Oczywiście. Ale cóż na to powiedział ten... ten Arbellez?
— Nic mądrego, bo go zamknięto.
— Zamknięto?! — zawołał Helmer. — Czy to prawda, sennor.
— Oczywiście, zapytajcie mego sąsiada.
Helmer milczał. Z trudem opanował wzburzenie; sąsiad zaś przywódcy rzekł:
— Tak, musiałem go zamknąć. Niech ginie z głodu.
— Na czyj rozkaz zamknęliście go? — zapytał Mariano, czując wściekłość Helmera.
— Na rozkaz sennority Józefy.
— Któż to taki?
— Córka Corteja.
— Bawi w hacjendzie?
— Tak; od kilku dni.
— A Cortejo?
— Opuścił hacjendę na jakiś czas.
— Dokąd się udał?
Rozległo się wołanie sowy.
— Chcecie wiedzieć zbyt wiele — rzekł capi-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 1677 —