Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—   1678   —

tano. — Kiedy przyłączycie się do nas, będziecie mogli pytać.
— Musimy przed tym wiedzieć, dokąd obecnie ruszacie.
— Ruszamy nad Rio del Norte, by wygarbować skórę pewnemu Anglikowi, o ile nie zechce nam dać pieniędzy.
Helmer zacisnął zęby i mruknął półgłosem:
— Nie przyjdzie wam to łatwo.
— Co takiego? — zapytał capitano zdumiony. — Nie rozumiem was.
— Powiem wam wyraźnie: idź do diabła, kanalio!
Nie panował już nad sobą. Rzuciwszy ostatnie słowa, wyciągnął rewolwer, przyłożył kapitanowi do skroni i nacisnął cyngiel. Padł strzał — capitano zwalił się na ziemię.
Reszta osłupiała na chwilę. Helmer skorzystał i raz po raz strzelał. Mariano również strzelił kilkakrotnie. Spora chwila minęła, zanim napadnięci chwycili za broń, ale teraz właśnie rozległ się głos Zorskiego.
— Ognia!
Padła salwa, podobna do armatniego strzału. Po drugiej salwie nie było już do kogo strzelać. Wszyscy ludzie leżeli pokotem na ziemi. — Nic dziwnego. Dwieście strzałów, danych z bliskiej odległości do pięćdziesięciu ludzi, musiało ich położyć trupem.
Rozległ się trzask; niewidoczni strzelcy podeszli bliżej.