— Pocóż była ta kanonada? — zapytał Zorski Helmera.
— Nie słyszeliście, co ten człowiek opowiadał? — odparł Helmer.
— Nie, poszedłem do koni. Wróciłem dopiero na odgłos wystrzału i wtedy kazałem dać ognia.
— Te kanalie w zupełności zasłużyły na śmierć. Napadli na hacjendę del Erina, wrzucili mego teścia do piwnicy. — Helmer drżał z oburzenia.
— Naprawdę? — zapytał Zorski przerażony.
— Tak. Opowiadał ten łotr przywódca.
— Więc była to banda zbójów? A ja myślałem, że to oddział Corteja.
— Na jedno wychodzi Cortejo napadł na hacjendę, kazał splondrować ją, córka zaś jego rozkazała zamknąć Arbelleza, aby stary umarł z głodu.
— Mój Boże, co za wiadomość! Ale musimy odłożyć to na później, bo przede wszystkim powinniśmy sprawdzić, czy ludzie ci naprawdę nie żyją.
Przez cały czas tej rozmowy Juarez stał oparty o drzewo i milczał. Sprawdzanie, czy wszyscy z pośród bandy śmierć ponieśli, trwało dosyć długo. Okazało się, że żaden nie żyje. Tylko jeden jęknął, gdy go dotknięto; popatrzył szklanym wzrokiem i wykrztusił.
— Ach, widzę twarz hacjendera.
— Co ten człowiek mówi? — zapytał Juarez.
— Powiada, że widzi twarz hacjendera.
— To ten sam, który zamknął mego teścia —
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 1679 —