lazł tam żadnego większego statku. Lindsey na szczęście miał dwa małe parowce i pewną ilość łodzi, przeznaczonych do rzecznego spławu ładunku.
Przepakowano ładunek okrętowy. Łodzie transportowe oraz oba parowce, które miały je holować, stały na kotwicy opodal od ujścia rzeki. Oczekiwały powrotu Sępiego Dzioba, gońca, którego Anglik wysłał do Juareza z zawiadomieniem o swym przybyciu.
Sir Henry mieszkał w małej, wygodnie urządzonej kajucie jednego z parowców. Z niecierpliwością oczekiwał scouta i niepokoił się, czy nie spotkało go w drodze nieszczęście. Zawołał sternika. Był wieczór, dopiero co się ściemniło.
— Według własnej rachuby Sepi-Dziób powinien już był wrócić — rzekł Lindsey. — Nie mogę tracić czasu. Jeśli nie przybędzie w ciągu jutrzejszego dnia, wyruszymy.
— Bez przewodnika? — zapytał sternik.
— Dwaj ludzie z załogi znają nieco rzekę. Zresztą mniemam, że natkniemy się po drodze na Sępiego Dzioba.
— A jeśli przytrafił mu się jaki wypadek?
— W takim razie spróbuję sam sobie poradzić.
— A jeśli nawet nie dotarł do Juareza?
— W takim razie byłoby źle. Prezydent nie wiedziałby nic o moim przybyciu i ładunek byłby zagrodzony. Bądź co bądź, nie możemy tu marudzić. Jeśli wiatr będzie sprzyjał Francuzom, należy się spodziewać, że przybędą rychło i wszystko nam odbiorą.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 1683 —